Wszystko jest mi obojetne... jedynie przetrwanie jakos sie trzyma. No i wyobraznia, ale jedno z drugim sie laczy. Lubie zycie, ale na niczym mi specjalnie nie zalezy. Nie potrafie czuc dluzej. To wszystko dzieje sie teraz. Niedopieczony schabowy, przeciag na korytarzu, kluczyki od samochodu, cholera! i mysl...wczoraj wieczorem, jutro, dzis , to wszystko sie dzieje TERAZ. Smutek jest wporzadku, byleby nie przestac myslec i wierzyc i nie zaczac rozpaczac.
Nagly zachwyt soba, kims, czyms... widze w nim szanse na uratowanie wlasnego zycia.
Myslenie.. rozum... precious mind. Powiem szczerze, ze przestalam myslec w taki sposob jak myslalam. Czuje jakbym w ogole przestala. A juz na pewno nie chce miec swiadomosci wszystkich rzeczy, ktorych duchem czy cialem, w sposob widoczny lub nie sie podejmuje. Nie chce klamstwa, ale prawda jest tak........ boje sie, ze pewnego dnia jej zabraknie i oszaleje, wiec czy nie latwiej jest klamac? Nieskonczonosc, jedyne wyjscie z sytuacji.